Podrzutek - piąte opowiadanie mojego autorstwa

 

                                                                               Podrzutek


Jazda motocyklem w upalne dni bywa uciążliwa, dlatego w takie dni staramy się zawsze szukać cienia. Tak było również tego pamiętnego dnia, gdy zjechaliśmy na parking leśny, by coś zjeść i się schłodzić. Podczas gdy mąż szykował posiłek ja starałam się uwiecznić ten moment na zdjęciach. Nagle usłyszałam za sobą pisk opon i trzaśnięcie drzwiami. Korciło mnie, by od razu się odwrócić i sprawdzić co się dzieje, jednak coś mnie przed tym powstrzymało. Przełączyłam telefon w tryb selfie, by obserwować to co dzieje się za moimi plecami. To co ujrzałam było dziwne, z samochodu w pośpiechu wyskoczył mężczyzna, a w ręku trzymał czarny worek. Nawet nie kłopotał się z upychaniem go do znajdującego się nieopodal śmietnika tylko rzucił nim w zarośla po czym wsiadł do samochodu i szybko odjechał. O tym co widziałam powiedziałam szybko mężowi, oboje uznaliśmy, że mężczyzna zapewne wyrzucał w lesie śmieci. Podczas posiłku miałam wrażenie, że ten worek mnie jakoś  do siebie przyciąga. W dodatku wydawało mi się, że słyszę jakiś dziwny dźwięk, którego wcześniej w lesie nie było. Moja ciekawość była silniejsza i musiałam podejść obejrzeć worek, choćby tylko zerkając na niego. Mąż tylko przewrócił oczami stwierdzając, że i tak nie dam spokoju jeśli tego nie zrobię. Rozejrzałam się pospiesznie upewniając się, że mężczyzna na pewno odjechał i podeszłam do worka. Był dziwnie mały jak na worek pełen śmieci, gdy przykucnęłam, żeby mu się lepiej przyjrzeć zobaczyłam, że się lekko poruszył. Najpierw myślałam, że to wiatr, ale efekt się powtórzył. W dodatku na nowo usłyszałam jakiś dźwięk jakby miauknięcie? Wbrew zakazowi męża, by nie dotykać worka w pośpiechu go rozerwałam. W tej samej chwili zaczęłam głośno krzyczeć, w środku bowiem znajdował się mały rudy kotek. Mąż, który przybiegł jak tylko usłyszał mój krzyk teraz spoglądał mi przez ramię nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Gdy mąż pośpiesznie pakował nasze rzeczy, ja szybko sprawdziłam, gdzie znajduje się najbliższy komisariat policji, oboje uznaliśmy, że sprawę należy zgłosić. Umieściłam kociaka bezpiecznie pod kurtką i ruszyliśmy w drogę. Na komisariacie przyjęli zgłoszenie, ale oczywiście jak to najczęściej bywa opis sprawcy nie wystarczył, bo niby jak mają go w taki sposób odnaleźć. Rozczarowani mieliśmy już opuścić komisariat w poszukiwaniu jakiegoś weterynarza, gdy przypadkowo otwarłam galerię zdjęć w telefonie, a tam znalazłam to czego potrzebowałam. Z dumnie podniesioną głową zawróciłam do biurka policjanta pokazując mu zdjęcie mężczyzny oraz numerów tablicy rejestracyjnej. Okazało się, że obserwując to co dzieje się za mną zrobiłam przy okazji kilka zdjęć nawet o tym nie wiedząc. W końcu moje ciągłe wpatrywanie się w telefon na coś się przydało. Kotka zbadał weterynarz, na szczęście nic mu się nie stało. A jakie były jego dalsze losy? Cóż od tamtej pory mamy w domu małą rudą kulkę, która właśnie kolejny raz przeciąga się na kanapie. 


PS. Opowiadanie jest po części prawdą, bo jak wiecie jeździmy motocyklem, lecz kotka jeszcze nie spotkaliśmy na swojej drodze. Jednak jak to się mówi wszystko jest w życiu możliwe..

1 komentarz:

Copyright © 2014 CZYTAM - POLECAM , Blogger